niedziela, 19 marca 2017

Dzień 1.

Masz tu chłopaku komputer po poprzednim pracowniku, zaoraj go i zainstaluj sobie Linux Mint 18. Tu masz pendrive i hasło do istniejącego systemu, żeby sobie wrzucić instalkę. No to rach-ciach loguję się do zastanego systemu (Mint 17), spisuję hasło do wi-fi, wrzucam obraz na pendrive'a i instaluję. Zainstalowało się. Restart. Odpala się desktop i... cisza. Oraz ciemność. 5 minut później wyszedłem z trudem do konsoli i zabiłem wiszący proces do managera okien. Restart systemu. Uruchomił się. No to jeszcze jeden restart. Znowu wisi. Dobra, Cinnamon ma problemy, więc ściągam wersję z Mate i liczę, że będzie stabilniej. Restart. Opcja domyślna - instalator się nie uruchamia, bo nie może czegoś wczytać. Restart i wybieram opcję "compatibility mode". Dupa, znowu czegoś nie może wczytać. Sprawdzam sumę kontrolną ściągniętego obrazu, bo może coś się skopało. Wszystko ok, więc na wszelki wypadek jeszcze raz nagrywam na pendrive, tylko innym programem. Znowu te same problemy. Jeszcze inny program (wersja konsolowa, czyli po prostu dd) i wciąż te same błędy. Próbuje więc zabootować instalator z opcją "OEM manufacturer". Działa! Instaluje się nieco nietypowo, ale po to, żeby po restarcie dowolny użytkownik mógł sobie założyć konto i przejść podstawową konfigurację. Robię restart i .. jeb. GRUB wyrzuca jakieś błędy, nie umiem z głowy go zmusić do zmiany dysku czy załadowania kernela, a nie mam już działającego systemu, żeby sobie poszukać informacji. Tego się nie spodziewałem, ale jakimś cudem pomógł dwa razy "exit" i pojawiło się normalne menu z wyborem systemu do uruchomienia. Tak więc działa, ale nie może być tak, że po restarcie mi nie wstaje system, tylko muszę ręcznie przechodzić do menu. Próbuje naprawić MBR i GRUB-a znanymi i znalezionymi sposobami (w domu z ElementaryOS zadziałało). Sprawdź boot-repair.

Nic z tego, ciągle error, że nie może znaleźć jakiegoś urządzenia. Szef programistów, po paru godzinach, pyta jak mi idzie. Pokazuję jak mi idzie, na co on, że w sumie to też miał problem z tą dystrybucją na swoim laptopie i skończył tak, że zainstalował Windows i wirtualną maszynę oraz że trochę go martwią moje problemy. No mnie, kurna, też zmartwiły, bo prawie cały dzień nie mogę zainstalować systemu do pracy, a instalowałem Linuksa dziesiątki razy. Ustalamy, że instaluję najnowsze Ubuntu, bo w sumie Mint i tak korzysta z repozytoriów od Ubuntu. Instaluję, działa od razu bez problemu, ale.... GRUB mi się wywala jak poprzednio. No teraz to się wkurzyłem, że mi ten Mint coś tak popieprzył. W końcu jakoś dochodzę, że w tablicy partycji Mint ustawił pustą partycję na bootowalną i z niej próbuje startować... Przestawiłem na prawidłową i kłopoty się skończyły. Mój pierwszy dzień w pracy się skończył.


P.S. Żarciki z tego, że zainstalowałem setki serwerów z Linuksami, a miałem problemy z wersja desktopową trwają do dzisiaj. Mimo, że następny pracownik również dostał Minta 18 do zainstalowania i skończyło się tak, że ma na razie Windows, bo Mint 18 mu się sypał tak samo jak u mnie.

2 komentarze:

  1. Instalacja mint na laptopie HP - niecałe 40min plus chwilą walki z zewnętrzna karta dźwiękowa i poprawnym udostępnianiem clona poprzez hdi. Całość może 2h :-) chyba jedyny Linux w moim wypadku który nie powodował problemów na laptopie :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha! To chyba musisz mi podać konkretny model tego laptopa, to powiem w pracy, że jak komuś ma działać Mint 18, to tylko na tym laptopie. Ten drugi kolega, który się męczył z tym Mintem, dostał inną wersję i na płycie CD, żeby nie było, że przy USB jest jakis problem. Skończyło się tak samo, że siedział prawie cały dzień nad tym i efekt jest mizerny, bo na Windows coś robi. :)

      Usuń